Na początek był przebój Bazylei. Fondation Beyeler, najważniejsze muzeum miasta a pewnie i jedno z ważniejszych w Szwajcarii. Wystawiające największe dzieła największych artystów, przy czym warto tu bywać regularnie, ponieważ wystawa zmieniana jest dosyć często.
Na drugi rzut poszło Muzeum Tinguely. Był kiedyś facet, który tworzył ze wszystkiego co miał pod ręką i montował to w ruchome dzieła sztuki. I tak z resztek dawnego teatru zbudował ruchomą fontannę, która stoi na placu teatralnym. W Nowym Jorku wystawił kiedyś Homage to New York – dzieło, które samo się poniekąd stworzyło i samo się zniszczyło. Został po nim tylko stary, czarno-biały film. W samym Muzeum Tinguely można wejść na ogromną ruchomą machinę, która składa się prawdopodobnie ze wszystkiego co znalazł po sąsiadach.
Na zakończenie dnia dotarłam do Vitra Design. Daleko, bo w sumie nie w Bazylei a za granicą, w niemieckim Weil am Rhein, kilometr od przystanku tramwajowego. Przy fabryce mebli i wszystkiego co tylko wymarzy nam się do domu i biura, stworzone jest muzeum design’u. A tym razem wystawiali współczesną sztukę Afryki pod hasłem „Making Africa. A continent of contemporary design”. Weszłam i od razu mnie kupili.
Fondation Beyeler – nie tylko dlatego, że wypada
Wracając więc do Fondation Beyeler. Obecnie są tam dwie wystawy. Kolorowy, optymistyczny, nietypowy Paul Gauguin. W mieście na każdym kroku są plakaty promujące wystawę, poszczególne dzieła, które podziwiać można czekając na tramwaj, odpoczywając w parku i szwendając się po ulicach Bazylei. Krzykliwe kolory, ciemnoskórzy modele, egzotyczny klimat i dziwne pozy. Tak jak wczoraj czekając na twamwaj tak i w muzeum w tłumie turystów, nie mogłam się powstrzymać przed próbą przyjęcia niektórych z namalowanych pozycji. Nienaturalnie wygięte ciała, szyja jakby przestawiona o kilka centymetrów w bok i brak wcięcia typowego dla osoby siedzącej. Nieistotne. Ja sztuki rozumieć nie muszę, jego dzieła są ważne, wartościowe, a tłum ludzi na wystawie potwierdził, że to miejsce, gdzie być warto.
Inaczej było przy dziełach Marlene Dumas. Z pierwszego obrazu spojrzała na mnie sina, przerażająca twarzy. Później były kolejne. Postacie jak ze straszniejszej wersji Krzyku, tak bardzo kontrastujące z optymistyczną wystawą Gauguina. Mniejszy tłum, mniej chętnych do budowania w sobie smętnego nastroju. W przeciwieństwie do poprzednich pomieszczeń nie zastanawiałam się już nad znaczeniem tytułu, nie szukała wieloznaczności. Wyszłam niewiele wolniej niż tam wkroczyłam.
Największe jednak, pozytywne, wrażenie zrobiły na mnie książki. Wirtualne. Wyobraźcie sobie przewracanie pustych kartek papieru, na których na Waszych oczach maluje się obraz. A później Wy sami zmieniacie jego barwy, dostosowujecie szczegóły, zmieniacie się w artystę. Przewracacie kolejną stronę i obserwujecie statek, który płynie. Dotykacie szarego punkciku, a ten wskazuje Wam miejsca, które świadczą o symbolice obrazu. Czy takie książki – interaktywne, angażujące, a jednocześnie zostawiające pole dla Waszej wyobraźni, nie byłyby spełnieniem marzeń? Podstawą do nauki dla przyszłego, otwartego i kreatywnego pokolenia?
Muzeum Tinuely – o granicach ludzkiej wyobraźni
O Tinguely można by powiedzieć, że dawno temu zapoczątkował artystyczny recykling. Kiedyś go nie lubiłam. Znałam jego dwie prace, choć nie od razu wiedziałam, że stworzył je ten sam artysta. Zakochana byłam w jego fontannie Fasnachts-Brunnen, która powstała w miejscu sceny starego teatru. Jego rozbiórka wywołała demonstracje, władze więc postanowiły to mieszkańcom wynagrodzić. Z żelaznych elemetrów dawnego teatru powstała ruchoma fontanna autorstwa Jean’a Tinguely. Dziesięć zanurzonych w wodzie figur rusza się nieprzerwanie, nawet zimą, a mróz tworzy na nich niesamowicie piękne, własne, dzieło sztuki. Kolejnym dziełem był Luminator, wystawiony na bazylejskim lotnisku. Wielka ruchoma maszyneria, której – z mojego punktu widzenia – nieszczęściem (i powodem mojego zniesmaczenia) jest wykorzystanie skór i kości zwierząt. Nie wiem skąd autor je wziął, ale tak czy inaczej ta koncepcja mi się nie podoba.
W końcu jednak postanowiłam trafić i tutaj. Samo muzeum położone jest w Parku Samotności. Miejscu idealnym do relaksu, choć niekoniecznie w pojedynkę. Tuż obok znajduje się plaża i idealne miejsce do rozpoczęcia spływu Renem, kręci się tu więc sporo osób. Koło większości rzeźb znajduje się przycisk, który wygodnie można przycisnąć nogą a maszyneria wprawiana jest w ruch. Chodzi, skrzypi, huczy, przesuwa się, macha. Są zabawki nabite na kij, które sztuką stały się tylko dlatego, że na ten ruchomy kij nabił je Tinguely i ogromne, wprawiające w podziw, maszynerie, które trzeba by było obserwować długo, aby wychwycić każdy ich szczegół. Bo czasem koło musi obrócić się setki razy, aby przesunął się kij, na którym znajduje się haczyk, który jak już przesunie się wystarczająco to upuści buta, który z kolei uderzy w klawisze fortepianu. A jak ten zagra to do wiaderka wpadnie kulka, chlupnie wodą, a ta sprawi w ruch pajacyka, który machając łapkami zrzuci z półki kurczaka. Ok, popuściłam wodze wyobraźni. Tylko pierwsza połowa jest żywcem wzięta z jednego z jego dzieł, cała reszta jest równie możliwa, tyle, że pewnie występuje w kilku rzeźbach a nie jednej. Zdecydowanie ciekawe doświadczenie, gdyż takiej wystawy w żadnym innym muzeum nie widziałam (a że widzę niewiele muzeów to powiem tak – o żadnej takiej nie słyszałam).
Vitra Design – zaskoczenie warte wędrówki
I przyszedł czas na Vitra. Jeszcze niedawno niewiele o tym miejscu wiedziałam. Znalazłam je dopiero robiąc research do przewodnika, szukając pełnej listy muzeów w Bazylei. I tam właśnie je znalazłam, choć nawet nie leży w tym mieście, ba nawet kraju. A mimo to jakimś sposobem pod Bazyleę się podpina.
Komuś o nim wspomniałam, bo Vitra chwali się genialną architekturą. Została polecona jako miejsce… na piknik. I w końcu, po kilkunasto minuwym spacerze, je dostrzegłam. Najpierw wieża z ogromną zjeżdżalnią i zegarem na samej jej górze. Później Vitra House, a jeszcze dalej Vitra Design Museum i tłum przy jego wejściu. Tłum na szczęście zwiedzał szybko i straciłam ich z oczu po kilku minutach. Bo jak nie ja – stałam, czytałam i szukałam. Sprawdzałam numerek, wertowałam otrzymaną gazetkę, czytałam informację i historię dzieła, porównywałam i analizowałam. Rzecz była o Afryce. O tym, że wszystkie inne kontynenty się mniej lub bardziej już rozwinęły i została ona. I to właśnie w niej leży przyszłość. Były prace, które dawały bardzo do myślenia. Afrocentryczna mapa, która analizuje jak wyglądałby nasz kontynent, gdybyśmy kiedyś nie skolonizowali Afryki. Pracę odwracające rolę Afryki i Europy. Zdjęcia poruszające problem albinosów, którzy w Afryce są zabijani i przerabiani na amulety. Kolorowa garderoba szanującego się Afrykanina, pytania bez odpowiedzi, obrazy dające do myślenia. I film. O świecie po III Wojnie Światowej. Wojnie o wodę, po której cenna jest każda kropelka, również ta, która powstaje z naszego potu. Krótka historia kobiety, która na chwilę uwierzyła, że gdzieś jeszcze może być woda, że być może istnieje roślinność. Za swoją wiarę ukarana, goniąca za nadzieją i dla tej nadziei umierająca. Piętnaście minut dające do myślenia bardziej niż niejedna kilkuset stronnicowa książka i dwugodzinny film. Afrykańska rzeczywistość, która niby tak nam odległa, a tak przecież bliska. Tak cholernie dająca do myślenia, że siedzi mi w głowie nawet teraz, kiedy piszę ten artykuł.
W Bazylei jest czterdzieści muzeów. Muzeum Farmacji, najprawdopodobniej najważniejszej gałęzi przemysłu w mieście; Muzeum Zabawek z kilkuset letnimi miśkami i lalkami; Muzeum Historii Naturalnej, Kultur Świata, Sztuki i wiele wiele innych. Jest nawet najmniejsze (być może na świecie) muzeum, które składa się z jednej malutkiej witryny w drzwiach. Część z nich odwiedziłam, o części czytałam, słyszałam, a części nawet nie kojarzę. Ale to właśnie te trzy, jednego dnia, odcisnęły we mnie swoje piętno. Zwłaszcza Vitra, w której dalsze rozmyślania snułam na najwygodniejszym fotelu świata za 525 CHFów. Jakby ktoś chciał się dorzucić to jestem chętna. Znaleziony przez przypadek, ale kurcze idealnie nadający się do pisania długich artykułów z laptopem na kolanach.
Znalazłeś w tym artykule przydatne informację? A może czegoś Ci w nim zabrakło? Zostaw komentarz, Twoja opinia pomoże mi lepiej dostosować i rozwijać artykuły zawarte na blogu.
Chcesz na bieżąco wiedzieć co się ciekawego dzieje? Dołącz do fanów bloga na facebook’u