Bazylea to miasto, które nie tylko geograficznie położone jest na styku trzech krajów. Choć jest to region niemieckojęzyczny to miasto znacznie różni się od pozostałych części regionu. W miejscu, w którym mieszka około 190 tysięcy ludzi, żyje 120 narodowości. A mimo to widać jego szwajcarskość. W bardzo międzynarodowym stylu.
Znaleźć tu można piękną i doskonale zachowaną zabudowę pochodzącą nawet z XIII wieku, wąskie i klimatyczne uliczki i wielkie place. Jest tu pchli targ, książki wystawione w sobotnie przedpołudnie przed domami, aby mogły znaleźć swój nowy dom, drogie sklepy i malutkie sklepiki sprzedające wszystko co nam się zamarzy. Jest Wzgórze Katedralne ze swoim dostojeństwem i spokojem i Wzgórze Spalen, którego gildie od wieków bronią przed wpływem wielkopowierzchniowych sklepów i sieciówek. To właśnie tu można kupić tradycyjne pamiątki, nietypowe stroje, ciekawe książki, a na koniec usiąść w jednej z przytulnych kawiarni i zjeść doskonały jabłkowy strudel.
Bazylea to miasto bogatych i miasto normalnych ludzi. Tutejsi bogacze od wieków wspierają kulturę, zakładając i finansując kolejne muzea, dzięki czemu jest ich tutaj aż czterdzieści. Powstają kolejne fontanny, których jest już ponad dwieście, a z których można pić wodę, a w lecie nawet wziąć kąpiel. Jest Ren, który wieki temu przyniósł do miasta rzemieślników tworzących wstążki, których barwniki zamieniły się później w przemysł chemiczny, a ten stworzył podwaliny do przemysłu farmaceutycznego. To tu właśnie swoją siedzibę ma ponad trzydzieści firm biotechnologicznych, w tym główne siedziby dwóch wielkich koncernów farmaceutycznych – F. Hoffman – La Roche i Novartis.
Całymi dniami w ogródkach kawiarni i restauracji pełno jest klientów. Widać zarówno elegancko ubranych biznesmenów, rodziny na spacerze jak i pracowników fizycznych. Jest tu ponoć największe natężenie kawiarni na mieszkańca w całej Szwajcarii. A w kawiarniach czeka nas rozpusta, bo wybór wyrobów cukierniczych, pralinek i czekolad, powala z nóg i sprawia, że godziny można spędzić na samym wyborze. Czekolady zresztą to nie tylko domena Bazylei ale też całej Szwajcarii. Tak jak i sery, które najlepiej kupić w jednym ze specjalistycznych sklepów lub na miejskim targu na Marktplatz, na którym codziennie w godzinach rannych do życia budzą się kolejne stragany ze smakołykami, kwiatami i przekąskami.
W Bazylei nakarmić można jednak nie tylko ciało, ale i duszę. Poza licznymi muzeami powszechna jest też sztuka uliczna. Figury Bazyliszka, symbolu miasta, ozdobione nim fontanny, piękne rzeźby i intrygująca sztuka współczesna. Są nietypowe formy, ciekawe grafitti, rzeźby, które kilkadziesiąt lat temu wywoływały bunt. Są też piękne kościoły – gotycka Katedra, na której wieże można wspiąć się po niezliczonych, wąskich schodach, na których adrenaliny dodaje fakt, że trzeba wyminąć się z osobami idącymi w odwrotnym kierunku. Jest Otwarty Kościół Elżbiety. Zbudowany przez jednego z bogatych mieszkańców, planowany do rozbiórki, obecnie służy za piękne arcydzieło służące każdemu. Można tu wejść i się pomodlić w każdej religii, zorganizować msze w różnych obrządkach, a w chwilach słabości przygotować bankiet a nawet imprezę. Czasem wystarczy jednak po prostu wejść i podziwiać jego architekturę. Lub napić się kawy w znajdującej się tu malutkiej kawiarni z widokiem na przedziwne piramidy wyrastające z ziemi.
Piramidy to część teatru, w którego podziemiach znajdują się garderoby. Aby dać im odrobinę naturalnego światła, stworzono szklane piramidy. A na miejscu starego teatru zbudowano wspaniałą fontannę, która czynna jest przez cały rok. Fontanna Tinguely to prezent dla mieszkańców, którzy zaprotestowali przeciwko wyburzeniu poprzedniego teatru. Powstała w miejscu jego sceny, stworzona ze stali zebranej z rozbiórki budynku. Dzisiaj tak w głównym jak i wielu mniejszych teatrach grają najwyższej klasy przedstawienia i małe lokalne sztuki.
Sztuka to zresztą drugie imię Bazylei. Tu powstały Art Basel, największe na świecie targi sztuki, mające obecnie swoje odpowiedniki podczas Art Basel Miami czy Art Basel Hongkong. Targów jest tu zresztą znacznie więcej, a najciekawsze z nich z punktu widzenia turysty to Targi Jesiennie. W ostatnią sobotę października, dokładnie o 12:00, na wieżę Kościoła Św. Marcina wspina się mężczyzna rozpoczynający zabawę, obwieszczając ją dzwoneczkiem. To również on tę zabawę kończy, dokładnie dwa tygodnie później, zgodnie z tradycją trwającą już kilkaset lat. Targi to nie tylko stragany, stoiska, ale też świat wycięty z kolorowego wesołego miasteczka. Są karuzele, diabelski młyn wznosi się ponad Katedrę, a celne strzały do kaczek gwarantują nagrodę. Te dwa tygodnie to raj dla dzieci, które po lekcjach przez pierwszych piętnaście minut na targach atrakcji mogą kosztować za darmo.
Zabawa trwa tu jednak nie tylko jesienią. Największą atrakcją Bazylei jest Fasnacht, tutejszy karnawał. Dokładnie o 4 nad ranem, w pierwszy poniedziałek po środzie popielcowej w centrum miasta gasną światła. Natychmiast zastępuje je kolorowe światło lampionów i wszechogarniająca muzyka, która milknie dopiero trzy dni i trzy noce później. Całe miasto zamienia się na ten czas w chodzącą orkiestrę. Grają młodzi i starzy, uczniowie i korposzczury. Każdy z nich należy to tzw. kliki czyli jednej z licznych stowarzyszeń i organizacji, dla których głównym celem jest właśnie przygotowanie się do karnawału. Choć Szwajcarzy są z natury wycofani i stonowani to Fasnacht jest też okazją do publicznych wystąpień i politycznych manifestów. Za maskami kryją się ludzie niosący lampiony, które wielokrotnie mają mocne społeczno-polityczne przesłania, rozdawane również czasem na ulotkach, pisanych zazwyczaj w lokalnym dialekcie. Kto będzie chciał na chwilę odpocząć od muzyki, koniecznie powinien udać się do jednego z lokali kliki, które na ten czas zamieniają się w wyjątkowe restauracje. Podwieszone na suficie lampiony z lat poprzednich, instrumenty i nietypowe menu, serwujące między innymi zupę mączną jako typowo karnawałowy przysmak, którego nie wolno pominąć.
Bazylea to też wodne rozrywki. W lecie między licznymi tutaj mostami na wodzie unoszą się kolorowe kropki. Tak mieszkańcy jak i turyści wskakują do wody wraz ze swoimi dmuchanymi torbami, do których spakować można ubrania czy telefon, aby bezpiecznie wypłynąć w innej części miasta, ubrać się i pójść do domu lub dalej się opalać. W sieprniu organizowany jest masowy spływ, podczas którego w mieście zamknięta jest żegluga, a Ren zamienia się w masę ludzką, eskortowaną przez łodzie i ratowników. Dla niepływających Bazylea to również miasto rowerów. Piesi mają tu niekwestionowane pierwszeństwo, ale rowerzyści też traktowani są tu z szacunkiem. Nie tylko na licznych trasach rowerowych, ale i zwykłych drogach, gdzie przy zachowaniu rozsądku nie należy obawiać się o swoje zdrowie.
O zdrowie dbają też liczne restauracje, które poza kuchnią z całego świata, serwują liczne szwajcarskie i lokalne przysmaki. Zimą rozgrzewa serowe fondue, latem popularne jest raclette i Suuri Läberli, tradycyjne danie z wątroby cielęcej z cebulą szkloną na occie podawane z z rösti. Kiedyś w tej części Renu powszechne były łososie, które obecnie nie przedostają się przez zapory we Francji. Nadal smakołykiem zostaje jednak Salm nach Basler Art, czyli łosoś po bazylejsku. Na deser koniecznie spróbować trzeba Basler Läckerli, czyli bazylejskiej specjalności sprzed 700 lat – ciasteczek korzennych z miodem i orzechami.
Bazylea to miasto, które zachwyca swą elegancją przy pierwszym spojrzeniu, ale intryguje i rozkochuje dopiero po bliższym poznaniu. A kolejne uliczki, malutkie targi czy odkrycie najmniejszego muzeum świata dodają mu wyłącznie uroku.
Znalazłeś w tym artykule przydatne informację? A może czegoś Ci w nim zabrakło? Zostaw komentarz, Twoja opinia pomoże mi lepiej dostosować i rozwijać artykuły zawarte na blogu.
Chcesz na bieżąco wiedzieć co się ciekawego dzieje? Dołącz do fanów bloga na facebook’u