Dzisiaj zapraszam Was na krótki foto-przewodnik po jedzeniu na Sri Lance.
Fanką tej najostrzejszej kuchni świata nie zostałam. Raz, że za ostrymi potrawami nie przepadam, dwa, że jak dla mnie prawie wszystko smakowało tam identycznie. Sri Lanką rządzi curry, a dokładniej Rice & Curry. Ta potrawa to tak naprawdę cały jedzeniowy zestaw, a rodzajów curry jest kilka, a może nawet więcej. Może być curry z patata (taki słodki ziemniak), wołowe, z grochu, czosnkowe (specjalność Elle), warzywne, a nawet bananowe, choć o tym ostatnim jedynie słyszałam. Curry można jeść z ryżem, hoppersami, string hoppersami, papadam. Rice and curry lankijczycy jedzą zazwyczaj trzy razy dziennie, od najmłodszych lat. Poza curry jest jeszcze trochę innych, zazwyczaj smażonych, przekąsek, z podobnie smakującym farszem i sosami curry do kompletu.
Ja miałam dość po trzech dniach. Emi, której kuchnia lankijska na początku smakowała, miała dość po tygodniu. Zaczęłyśmy szukać czegoś zachodniego. Najpierw podtrułyśmy się pizzą (z Pizza Hut), na sam koniec zaszkodziło mi własnoręcznie gotowane jajko. Chyba jednak chilli nie jest takie złe ;)

W Elle mieliśmy najładniej podane, ale też najdroższe, Rice & Curry. Od lewej (na godzinie 19) do prawej: dhal curry (z grochu, jedyne serwowane czasem w wersji „łagodnej”), ziemniaczane, czosnkowe, papadam, warzywa na ostro; na środku: curry z dyni.

W lokalnych knajpkach, zwanych „hotelami”, talerze pokryte są woreczkami foliowymi, które po zjedzeniu można ściągnąć bez brudzenia talerza. Higieniczne i wygodne rozwiązanie, którego nigdzie indziej jeszcze nie widziałam.

Trzy rodzaje curry: dhal curry z soczerwicy, curry z ziemniakami i coconut sambola, czyli curry z mleczkiem kokosowym – występuje w wersji mniej lub bardziej ostrej.
Na Sri Lance je się rękoma. Trzeba ulepić kulkę z ryżu, a później wymoczyć ją w curry. W zależności od tego czy jemy sami czy w grupie sosem curry polewa się ryż na swoim talerzu lub po prostu macza go w osobnej miseczce.
W turystycznym miejscowościach knajpki podają turystom sztućce. Warto jednak spróbować lokalnego sposobu i zobaczyć jaką radochę sprawia to lokalsom.

Na śniadanie curry często wędruje ze stołu do stołu w takich wiaderkach. Można nalać sobie ile się chce, później wiaderko trafia do nowych gości, ale zawsze można je jeszcze odzyskać. Obsługa stawia też na stół różnego rodzaju przekąski (smażone „bułeczki” po lewej). Płaci się za to co się zjadło, np. za sztukę string hoppersów (przypominających trochę makaron ryżowy) – Rs 5 za sztukę albo za „bułeczkę”, wystarczy zostawić to, czego nie chcemy, aby za to nie zapłacić.

Smażone przekąski są najbardziej popularne na śniadanie, ale można je dostać o różnych porach dnia. Farszów jest sporo, wszystkie ostre, o specyficznym, typowym dla Sri Lanki, posmaku.

Do śniadania obowiązkowa jest herbata z mlekiem. Zazwyczaj podawana w małych kubeczkach lub serwowana jest połowa szklanki. Warto zobaczyć jak herbata jest robiona, wielokrotnie przelewana i nalewana, tak aby nabrała odpowiedniego aromatu. Smakuje jak z przyprawami (np. jak Indyjska Masala Tea), choć składa się z herbaty, mleka i ogromnej ilości cukru.

Do hoppersów serwowane są zazwyczaj również ostre sosy. Można też zamówić egg hoppersa, czyli hoppersa z jajkiem i ogromną ilością pieprzu. Jedna z niewielu rzeczy, które smakują odrobinę inaczej.

Na szczęście gdzieniegdzie można spotkać piekarnię, gdzie obok smażonych przekąsek można spotkać normalne pieczywo. Warto spytać czy jest z farszem, bo często normalnie wyglądająca bułeczka ma ostry farsz rybny bądź inne cudo w środku.

Inną popularną potrawą jest Kottu Rottii. Potrawa, jak na Sri Lankę przystało, jest ostra. Czerwone drobinki widoczne na zdjęciu to chilli. Warto zamawiać kottu rottii warzywne. To z kurczakiem zazwyczaj przygotowywane jest z całych kawałków kurczaka, w związku z czym musimy liczyć się z licznymi chrząstkami i kośćmi zgrzytającymi między zębami.
Bez względu na smak najciekawiej przygotowywaną potrawą jest Kottu Rottii. Szczególnie podobało nam się w Haputale, w Akash Hotel, gdzie kucharz niemal tańczył krojąc kottu. Niestety, podczas kręcenia filmiku, kucharz się speszył i efekt nie jest taki ciekawy jak od tyłu.
[youtube=http://youtu.be/2HqBqwElGKs]
Kottu można też zamówić na wynos. . Bez plastikowych pojemników, styropianiu i dodatkowych kosztów. Wystarczy plastikowy woreczek, najlepiej pomarańczowy ;)
Po jakimś czasie intensywnie zaczęłyśmy rozglądać się za czymś innym. Dopiero na południu był tak na prawdę wybór. Raz lepszy, raz gorszy, raz potrawy smakowały „zachodnio” a raz były przyprawione podobnie do potraw lokalnych. Tak czy inaczej, sprawiły nam radość. A oto przegląd makaronów i ryb w Mirissa.

Makaron penne z ostrym sosem pomidorowym. Ale z takim widokiem byłam w stanie wybaczyć i chilli i bardzo europejską cenę (Rs 800 = 20zł)

Ryby wystawiane są na plażę po 18 (ale tylko do 22:00), można wybrać, zważyć i zjeść prosto z grilla. My rybę kupiłyśmy troszkę wcześniej, wybierając ją prosto z pojemnika z lodem i negocjując cenę.

Najlepsze jedzenie jakie jadłam na Sri Lance. Kurczak w Elle. Miał swoją cenę (Rs 500), ale też smak. Gdyby każde danie tak smakowało…
Na Sri Lance jest dużo pysznych owoców i warzyw. Nazw większości nie znam, często o smaku nie mówi mi też wymieniona nazwa właśnie. Ale próbować warto. Byle nie w sokach. Te rzadko tu niestety są dobre. Zazwyczaj zawartość soku owocowego w szklance to 1/4, reszta stanowi woda z cukrem, dużą ilością cukru.

Na sok w Colombo warto wybrać się do jednego z hoteli. Cena to około 5 zł, za to smak nieporównywalny z tym co oferują bardziej lokalne stoiska.

Król napojów jest jednak na Sri Lance jeden. King Coconut to bomba witaminowa, która idealnie gasi pragnienie i… leczy kaca.

Oto jeden z owoców, którego nazwy nie znam. Zapamiętałam umbrellę (czyli parasolkę), ale z tego co mi się wydaje to jego prawdziwa nazwa jest bardziej zbliżona do amborelli. Kto wie?
A na deser czas na deser…

Banana Rotti w Sigiriya. Wygląd knajpki, ilość ludzi i napisy na ścianach zachwalające potrawy (w tym owe rottii) obiecywały wiele. Banany były pyszne (ale to w końcu banany). A rottii? Gumę do żucia byłoby łatwiej pogryźć. Czy ja jestem wybredna czy mam po prostu pecha?
… i to, bez czego niemal żadna kuchnia się nie obędzie, używki…

…do żucia. Do nabycia niemal wszędzie. Jeśli zobaczysz na ulicy wampira z czerwonymi ustami to możesz być pewny, że zamiast krwią pożywiał się tym właśnie energetykiem. Popularnym zresztą nie tylko na Sri Lance.

…i do picia. Arak to najbardziej popularny alkohol na Sri Lance. Likier występuje w kilku postaciach. Na zdjęciu wersja mniej szlachetna. Najlepszy jest ponoć Old Arrack zrobiony w 100% z kokosa, bez dodatku spirytusu.
A jakbyście smak Sri Lanki chcieli zabrać ze sobą do domu polecam… lek na przeziębienie i grypę. Jakież było moje zdziwienie, gdy do gardła wpłynął mi … ostry napój. Ale czego można się spodziewać po takim składzie?
Znalazłeś w tym artykule przydatne informację? A może czegoś Ci w nim zabrakło? Zostaw komentarz, Twoja opinia pomoże mi lepiej dostosować i rozwijać artykuły zawarte na blogu.
Chcesz na bieżąco wiedzieć co się ciekawego dzieje? Dołącz do fanów bloga na facebook’u