Anuradhapura to jedno z miejsc, które niemal każdy zwiedzający Sri Lankę planuje zobaczyć. Wiele wieków temu to właśnie tutaj znajdowała się stolica państwa. Obecnie z dawnego miasta zostały głównie ruiny, odbudowane są dwie największe dagoby. Niedaleko dawnego miasta powstało nowe, któremu jednak daleko do turystycznych mekk położonych w okolicy ważnych zabytków w innych częściach świata. Nie ma tu ani tłumu turystów ani typowej dla takich miejsc infrastruktury.
Wstęp na teren starożytnego miasta nie należy do najtańszych, ale jest sposób na to, by tą opłatę ominąć. Starożytne miasto rozciąga się na ogromnej powierzchni i trudno jednoznacznie określić gdzie się zaczyna. Prowadzi do niego kilka ulic i wejść, w miedzy czasie można zauważyć strażnika i słabo oznaczoną kasę. Strażnicy sprawdzają głównie autokary i duże grupy turystów. Na mnie nie zwrócili nawet uwagi. Po terenie starej Anuradaphury poruszałam się cały dzień na piechotę. Bez mapy, którą można dostać kupując bilet, kierowałam się tam gdzie pokazywały kierunkowskazy i co polecali spotkani lokalsi.

Pogoda wbrew pozorom sprzyjała zwiedzaniu. Nie było gorąco, z przyjemnością chodziło się po zimnych kamieniach, co w upale, bez obuwia, jest trudne, a ciepły deszczyk tylko czasem zmuszał do znalezienia schronienia.
Dlaczego na piechotę? Jeszcze daleko przed wejściem, niedaleko od najważniejszego Bodhi Tree, które pochodzi od tego samego drzewa, pod którym medytował Budda, zatrzymał się przy mnie ‚przewodnik’, który za 1000 rupii (około 24zł) oferował objazd po terenie świętego miasta. Zapewnił, że z nim nie będę musiała kupować biletu wstępu. Opcja oczywiście niezgodna z zasadami, bo żaden „przewodnik” nie ma uprawnień do oprowadzania turystów bez zakupionego biletu, ale jak najbardziej możliwa. A ja o tym wiedziałam. „Przewodnikowi” podziękowałam.
Lubię chodzić pieszo. Co prawda w ten sposób nie byłam w stanie oglądnąć sporej części zabytków, ale z kolei pozwoliło mi to na nawiązanie kontaktu z lokalsami i lankijskimi turystami zamiast bycia kolejnym „autokarowym” turystą. Ograniczyło to też znacznie koszty, które w moim przypadku wyniosły 0 rupii. O bilet zostałam zapytana raz, wytłumaczyłam tylko, że został z koleżanką, której nie chciało się już chodzić. To wystarczyło.

Moon stone. Obrazki przedstawiają przechodzenie do stanu nirwany. Zewnętrzne półkole to zwierzęta, czyli najdalsza od nirwany forma życia. Kolejny jest wielki bluszcz. Kolejne półkola pokazują postaci bliższe osiągnięcia nirwany, aż do samego środka, który to obrazuje ten stan.
Przechadzając się po Świętym Mieście trafiałam w głównej mierze na lokalną ludność, turystów spotkałam tylko kilku. Z moich rozmów wynikało, że autokary zawożą zazwyczaj turystów do kilku najważniejszych miejsc, raczej bez możliwości swobodnego zwiedzania. Ja szwendałam się po bocznych ścieżkach, znalazłam wioski mieszkających tam ludzi, sklepiki, do których zapraszały dzieci, które zamiast w być w szkole zarabiały „na chleb”. Nie były to sklepiki dla turystów, bo tych tam nie było.

Chłopczyk mieszkający i zapewne pracujący w sklepiku na terenie starożytnej Anuradhapury. Zapraszam do sklepu angielskim Come In i rozbrajał uśmiechem.
Obwoźny sprzedawca pamiątek, z którym miałam okazję porozmawiać, opowiadał, że przewodnicy z autokarów odradzają kupowanie pamiątek na miejscu, zniechęcają też do tamtejszych stoisk i barów. Od znajomych słyszałam, że z wycieczką mogli kupić coś co najwyżej w drogich sklepach, żyjących właśnie z takich autokarowych turystów.

A taką oto starożytną statuetkę buddy zaoferował mi jeden z lokalnych sprzedawców. Czy była oryginalna? Nie sądzę. Ale była głęboko schowana w koszyku i zdecydowanie wyglądała na starą.
Sama preferuję wspieranie lokalnego handlu. Pamiątek nie chciałam, ale z przyjemnością kupiłam coś w sklepiku i zatrzymałam się w barze na szybki lunch. Wolę pomóc w ten sposób niż wydawać dużo większe pieniądze w ekskluzywnych sklepach.
Dzięki temu można też nawiązać specyficzną więź z mieszkającymi tu ludźmi. Kilka słów i gestów z dziećmi ze sklepu, małżeństwo, które zaprosiło mnie do swojego domu, gdy po drodze złapała mnie ulewa, zachwycanie się kotem na straganie z bananami, rozmowa z objazdowym sprzedawcą, który później odwiózł mnie na swoim skuterze do hotelu. Ludzie na Sri Lance są pomocni, większość z nich nie nauczyła się jeszcze żerować na turystach. Zwłaszcza jeśli widzą odwzajemniony uśmiech i ciekawość, chęć wymiany kilku informacji, a dla nich również potrenowania języka.
Podsumowując – Anuradhapurę warto zwiedzać inaczej. Nie tuk tukiem, nie z przewodnikiem. Jak najbardziej nie autokarem. Na piechotę, ewentualnie rowerkiem. Trzeba dać sobie czas, zatrzymać się, porozmawiać. Nie biec od razu do najważniejszych miejsc, ale zgubić się na lokalnych dróżkach i w dżungli. Może tylko miałam szczęście. A może to właśnie jest przepis na to, aby zwiedzić to miejsce spokojnie, nie czując na plecach oddechu innych turystów. Przez cały dzień spotykałam głównie lokalnych pielgrzymów, tylko kilku turystów – na rowerach. W przewodniku, na blogach, wszędzie naczytałam się, że trzeba pójść tam wcześnie rano, inaczej turyści stąpają sobie po nogach. Poszłam koło 11, chodziłam aż do zmroku. Nie zauważyłam tłumów.

Niedaleko wejścia do starożytnego miasta zachwyciły mnie nie tyle zabytkowe ruiny co cała rodzinka małpek, które się ze sobą bawiły – skacząc, rozrabiając i zaczepiając dorosłe osobniki, jak i starsze – iskające się lub zwyczajnie obserwujące otoczenie.
Znalazłeś w tym artykule przydatne informację? A może czegoś Ci w nim zabrakło? Zostaw komentarz, Twoja opinia pomoże mi lepiej dostosować i rozwijać artykuły zawarte na blogu.
Chcesz na bieżąco wiedzieć co się ciekawego dzieje? Dołącz do fanów bloga na facebook’u