Dawno, dawno temu, w zamierzchłych czasach aparatów analogicznych i filmów, robiło się 36 zdjęć z wakacji, czekało się z niecierpliwością na ich wywołanie, a później okazywało się, że połowa nie wyszła. Jednak te co wyszły do dzisiaj dzielnie znoszą ich oglądanie, dotykanie i wpływ czynników zewnętrznych. Można ich dotknąć, zamyślić się i wrócić do momentu, w którym powstawały. Nie tak jak dzisiaj, gdy większość zdjęć żyje gdzieś w postaci zapisu zero-jedynkowego. A może…
Chęć na drukowane zdjęcia wróciła do mnie jakiś czas temu. Miałam dość zdjęć, o których już nie pamiętałam, które zalegały na jednym z dysków, w folderze, o których istnieniu nawet nie pamiętałam. Część z nich zniknęła wraz z jego awarią, część udało się odzyskać kopiując je od innych. Brakowało mi jednak tej namacalności i uczucia, które towarzyszy oglądaniu prawdziwego albumu, najlepiej większego niż dawne 9×13.
Pierwszy album jaki wydrukowałam traktował o pięciu latach moich podróży. Wyszedł ładnie, choć wydrukowany był na zwykłym papierze. Druga fotoksiążka okazała się masakrą. Piękne kolory na moim macu okazały się bardzo słabe w druku. Nie wiedziałam czy zawinił mac czy druk, bo pierwszą książkę – choć zamawiałam w tej samej firmie – robiłam na laptopie ze znacznie gorszym wyświetlaczem, a więc najprawdopodobniej mocno przesadziłam z ich obróbką, co z kolei opłaciło się w wydruku. Te doświadczenia sprawiły jednak, że zaczęłam ostrożnie podchodzić do wydawania pieniędzy na kolejny druk, bojąc się, że znowu wyjdzie masakra. W końcu zaryzykowałam…
Saal-Digital skusiło mnie przede wszystkim jasną informację o profilu kolorystycznym i informacji jak skalibrować ekran, aby zagwarantować najlepszą jakość gotowych zdjęć. Czekałam na możliwość kalibracji, aż w końcu postanowiłam złożyć fotoksiążkę. Kalibracja miała zagwarantować, że wydruk będzie wyglądać tak jak zdjęcie na ekranie, ale firma daje też możliwość soft-profilingu, czyli takiego skonfigurowania obróbki, aby dać maksimum efektu. Z tego co wyczytałam u innych – to też dało radę.
Tym razem postawiłam na prostotę. Kilkadziesiąt starannie wyselekcjonowanych zdjęć, jedno na każdej stronie. Bez zbędnych upiększeń, łączenia kilku ujęć obok siebie, napisów, wspomnień. To miał być taki tradycyjny fotoalbum z Islandii. Problem zaczął się, gdy chciałam wybrać format. Zależało mi na mobilnym rozmiarze, który będę mogła zabrać ze sobą na wyjazd czy do torebki, ale jednocześnie nie będzie tak mały, że niewiele będzie widać. Większość pasujących mi rozmiarów miała format poziomy, co zupełnie nie odpowiadało moim zdjęciom. Formaty poziome są natomiast albo zdecydowanie za małe albo już na granicy ich mobilności. W końcu zdecydowałam się na 28×19, czyli format A4, który był niejako kompromisem. Drugie ograniczenie, które mnie zdziwiło, choć akurat mnie nie dotyczyło, była bardzo limitowana ilość zdjęć w niektórych z formatów (np. najmniejszym poziomym, który pozwala na maksymalnie 36 stron). U innych producentów nie zauważyłam takich limitów.
Ściągnęłam aplikację i zaczęłam tworzenie fotoksiążki. Obsługa jest prosta. Należy wybrać format fotoksiążki, rodzaj okładki i stron. Za dopłatą można pozbyć się małego kodu z tylnej okładki (co moim zdaniem powinno być bezpłatne, ponieważ nie tworzy dodatkowych kosztów dla firmy), wybrać błyszczące strony (również nie jestem przekonana czy powinna być za to dopłata w wysokości 25 zł), zamówić opakowanie prezentowe (100 zł) lub watowaną okładkę (25 zł).
Pojawia się możliwość automatycznego dopasowania zdjęć do wzoru albo samodzielne ich ułożenie od początku. Jest też kilka szablonów, kolorów tła, wzorów, czcionek, czyli wszystko to co służy spersonalizowaniu własnej książki i co tak chętnie wykorzystywałam przy wcześniejszych wydrukach. Tym razem zadanie było znacznie prostsze i największym wyzwaniem był wybór kolejności zdjęć. Przy takim podejściu złożenie książki zajęło mi niewiele czasu i z lekkim niepokojem (serio było tak łatwo) dokończyłam proces składania zamówienia. Było wtedy grubo po północy…
Już o 10 rano następnego dnia dostałam maila z informacją, że moja książka jest już w drodze. Zaczęłam się niepokoić, bo moją naturalną reakcją jest, że hurtowa produkcja wiąże się zazwyczaj z obniżoną jakością. Nie raz, nie dwa, zamawiałam zdjęcia w miejscach typu Empik tylko po to, aby kolejny raz udowodnić sobie, że są to wyrzucone pieniądze, bo zdjęcia w żaden sposób nie przypominają zdjęć, które oddałam do druku. Czekałam więc z niecierpliwością na przesyłkę, mając nadzieję, że nie zmarnowałam 200 zł rabatu i dodatkowych pieniędzy zainwestowanych w dodatkowe strony i wysyłkę…
Po otwarciu przesyłki okazało się, że moje obawy były zbędne. Choć zamówienie realizowane jest ekspresowo to jakość wydruku jest naprawdę doskonała. Piękne, kolorowe, ostre zdjęcia, dobrej jakości okładka i całość, którą można z dumą dać komuś na prezent albo wykorzystać jako własne portfolio. Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to … własnej obróbki zdjęć, bo na papierze widać wszystko jeszcze lepiej niż na ekranie. I właśnie dzięki temu niektóre z wydrukowanych zdjęć mają już swoje znacznie lepsze odpowiedniki.
Jaki jest więc werdykt?
Plusy:
– doskonała jakość wydruku
– gruby, fotograficzny, papier, który sprawia, że zdjęcia wyglądają jak wywołane w najlepszym zakładzie fotograficznym
– łatwa obsługa programu do składania fotoksiążki
– spory wybór szablonów i dodatków
– ekspresowa realizacja zamówienia
Minusy:
– dodatkowa opłata za takie „dodatki” jak błyszczący papier czy brak kodu kreskowego
– mały wybór pionowych formatów książek
– ograniczenie ilości stron w mniejszych formatach
Neutralnie:
– dość wysoka cena odpowiada wysokiej jakości wydruku; cena może nie być dla każdego, ale warto zainwestować te dodatkowe złotówki jeśli zależy nam na idealnym odzwierciedleniu zdjęć.
Jeśli macie ochotę zamówić swoją własną fotoksiażkę wejdźcie na stronę saal-digital i skorzystajcie z rabatu 75 zł na Wasze pierwsze zamówienie.