Ciepła woda, deska, co jakiś czas fale od przepływających skuterów wodnych. Słońce, woda, wolność. Kalifornia? Wielkopolska. Ponieważ jak się okazuje nie trzeba jechać na drugi koniec świata, żeby zaznać tak wydawałoby się egzotycznych sportów wodnych jak stand-up paddle czy windurfing.
Choć kalendarz wskazuje na połowę października, pora roku na jesień, a rozsądek na cieplejszą kurtkę, to pogoda mówi coś innego. Wczorajszy wieczór w Poznaniu był cieplejszy niż niejedna letnia noc. I dlatego, ciesząc się z tych – mam nadzieję nie ostatnich – ciepłych nocy, wspominam ostatni Study Tour po Wielkiej Pętli Wielkopolski. Ze stand-up paddle, moim ukochanym już wakeboard’em i deską windusfingową, o której marzyłam od kiedy pierwszy raz ją ujrzałam.
W okolicach Konina jeziora są wyjątkowo ciepłe. Wchodząc do wody nie trzeba się aklimatyzować, stopniowo ochładzać, drżeć na myśl o spadnięciu z deski. Tak ciepłą wodę doświadczyłam dotychczas wyłącznie na Sri Lance i w … jacuzzi. Wysokie temperatury wody są zasługą pobliskiej elektrowni, która wodę tą wykorzystuje do chłodzenia, jednocześnie robiąc uprzejmość turystom i mieszkańcom. Jest to zresztą jedno z niewielu wód w kraju, które nigdy nie zamarzają.
Jest piątek. Znowu piątkowy stresik w biurze, bo jak to bywa w piątki – najwięcej pracy jest po południu. A tu trzeba wyjść wcześniej i jeszcze się na telekonferencję wdzwonić z samochodu. Krótko po jej zakończeniu dojeżdżamy do Hotelu Mikorzyn a tam okazuje się, że dmuchane deski już na nas czekają. Pływać można ponoć w ciuchach, ponoć się nie spada i ponoć jest łatwo. Ponoć. Postanawiam przekonać się na skórze innych. Pierwsze spotkania z deską wydają się faktycznie łatwe, postanawiam więc spróbować. To znaczy spróbować bym i tak spróbowała, ale w obecnych okolicznościach przyrody nawet szczególnie się nie przebieram. I tak zresztą jestem mokra, bo wraz z Kasią z Ruszaj w Drogę zdążyłyśmy przekonać się, że pływanie w Mikorzynie to czysta przyjemność.

Gdzieś daleko od brzegu, za to bliżej przepływających motorówek, stawiam swoje pierwsze „kroki” na stand-up paddle. Desce, która zdecydowanie ciekawiej wyglądała w Kalifornie, gdzie fale sprawiały, że zamiast monotonii górowała adrenalina.
Na desce do stand-up paddle jest dziwnie. Pierwszy raz stoję na czymś takim i choć czuję się w miarę stabilnie i doskonale wiem, że nawet gdybym spadła to nic się nie stanie, to po wstaniu nogi się trzęsą. Bo zacząć najłatwiej jest na klęczkach. Jednak takie pływanie to średnia frajda, więc szybko – odpowiednio balansując – podnoszę się na nogi (i choć przez większość czasu pływałam stojąc to o dziwo wszystkie zdjęcia mam właśnie na klęczkach – dziękuję fotografom ;) ). Stand-up Paddle na spokojnym jeziorze okazuje się prosty i – choć nogi przez piętnaście minut nie przestają się trząść – odrobinę nudny. Adrenalina na chwilę odrobinę wzrasta, gdy jakaś motorówka przepływa zbyt blisko, a ja jestem ustawiona bokiem do fali. To właśnie wtedy jest największa szansa kąpieli. Na deskę czekają już kolejni, więc na chwilę ją oddaję, szybko jednak wracam. I okazuje się, że za drugim razem nogi przyzwyczajają się natychmiastowo, a fale wydają się mniej groźne.

Deska do stand-up paddle jest dmuchana. To wielke coś można później złożyć i spakować do pokrowca wielkości większego plecaka.
Drugiego dnia czeka na nas to co Ewki lubią najbardziej – wakeboarding. Trasa na Jeziorze Mikorzyńskim okazuje się dwa razy dłuższa niż ta w Owińskach, obsługa wyciągu nie zajmuje się flirtowaniem i dzięki temu uczę się zawracać. Prawie. Po kilku rundkach na desce moje ręce znowu nie dają rady. Bo choć jedzie się na nogach to właśnie dłonie kurczowo trzymają drążek. Chyba zbyt kurczowo. Sukces jednak jest. Praktycznie od pierwszego wejścia na deskę śmigam przez całą trasę, dopiero za ostatnim razem niewstając, gdy ręce mają już dość. Na koniec jeszcze uczę się skakać z pomostu, bez większego skutku, ale przecież za pierwszym razem na desce ciężko było wstać. Za drugim ciężko było upaść. Za trzecim muszę w końcu zakręcić i wyskoczyć. Ale to dopiero w przyszłym roku.
Poza deską było coś jeszcze. Wakepark Ślesin pokazał się od najlepszej strony. Czekały na nas wygodne fotele i leżaki, łuki i strzelanie do tarczy. I jeszcze coś, czego zawsze chciałam spróbować. I więcej już nie chcę. Narty wodne. Taki psikus. Na śniegu na nartach śmigam dobrze, czego nie mogę powiedzieć o snowboardzie. Na wodzie na desce śmigam (w wersji „jakoś”, zdecydowanie nie „dobrze” ;) ), na nartach… no cóż, zdjęcia wielkiego siniaka, którego zarobiłam podczas pierwszego (i ostatniego) upadku, a który zajmował 1/3 nogi, Wam nie pokażę. ;) Jednak dopiero na sam koniec czekała nas prawdziwa atrakcja. Choć pływanie motorówką nie wskazuje na ogrom adrenaliny to można się bardzo pomylić. Po pierwszych spokojnych minutach przyśpieszyliśmy, a kolejne szalone zakręty i zawroty sprawiły, że nawet najbardziej odważnym chwilowo puszczały nerwy. Mokrzy, przerażeni i baaaardzo zadowoleni z żalem opuściliśmy łódkę, żeby udostępnić ją kolejnej grupie.

Nasz fotograf usiadł w strategicznym miejscu. Z przodu nie chlapało i aż tak nie bujało. Ale to z tyłu odgrywała się prawdziwa akcja.
Po piątku trzęsły się nogi. Po sobocie bolały ręce. A niedziela za zadanie miała połączyć oba poprzednie. A tak mi się przynajmniej wydawało. Windsurfing marzył mi się od dawna. Ile razy widziałam kogoś na desce wyobrażałam sobie niesamowity trud, siłę w rękach i skomplikowany proces utrzymania się na wodzie. Jakże się myliłam. Oczywiście, moje „umiejętności” to tylko kropla w morzu tych, którzy faktycznie pływają. Ale mogę przynajmniej powiedzieć, że na wodzie się trzymam (choć czasem krótko ;) ), żagiel podnoszę, a czasem – nawet przy braku wiatru – kawałek przepływam. Ot, takie początki. Pod zresztą profesjonalnym okiem byłego olimpijczyka, który okazał się niesamowicie zajętym człowiekiem, który znalazł dla nas niewiele ponad dwie godziny. Wystarczyło, żeby chcieć więcej. Przy bardziej sprzyjającym wietrze.

Na desce okazało się, że nie taki diabeł straszny jak go malują. I choć do prawdziwego pływania jeszcze daleko to udowodniłam samej sobie, że warto próbować rzeczy, które wydają się niemożliwe.
Weekend się skończył, a wraz z nim tegoroczona okazja do poznawania Wielkopolski. Już następnego dnia wylatywałam na miesiąc. Do San Francisco, po drodze do Kanady, a na koniec niespodziewanie do Szwajcarii. I choć wiele osób mówiło, żem wariatka, że pakować się trzeba zamiast zwiedzania Konina, to to był najlepszy wybór. Dzięki Visit Wielkopolska i świetnej tegorocznej kampanii promującej Wielką Pętle Wielkopolski odkryłam nowe miejsca, które przecież znajdują się rzut beretem od mojego domu. Odkryłam nowe sporty i samą siebie, tą która może spróbować tego, co wydaje się nieosiągalne. A przy tym wszystkim spędziłam trzy niesamowite weekendy z rewelacyjnymi ludźmi. Mam też nadzieję, że zachęciłam Was do odkrywania tej części Polski i przekonałam, że nie tylko Mazury nadają się na wodne wakacje w kraju.
Zachęcam Was do przeczytania pozostałych artykułów o Pętli…
Polska na weekend: Wielka Pętla Wielkopolski
Polska na weekend: Zamień Mazury na Wielkopolskę. Weekend na wodzie.
…i odwiedzeniu fantastycznych blogerów, z którymi miałam przyjemność spędzić ten czas.
Anita Demianowicz, czyli B*Anita, która opisała to, co sama chciałam opisać, ale końcu napisałam co innego. Koniecznie przeczytajcie, żeby dowiedzieć się co się stało z GoPro podczas wakeboarding’u i pasami bezpieczeństwa podczas… wysiadania…roweru.
Kasia i Maciej z Ruszaj w Drogę, którzy z kolei podzielili się informacjami praktycznymi.
Alicja i Andrzej, czyli Los Wiaheros, którzy z kolei zaliczyli najlepsze sesje fotograficzne ostatniego wyjazdu.
Kamila Kielar w pigułce o tym co można robić w Wielkopolsce.
Wspaniałe fotografie ze wszystkich wyjazdów zawdzięczamy Nikodemowi z Project-on, który niestety nie miał z nami szczęścia ostatnim razem, a któremu nasz wakeboard i muliste dno jeziora pochłonęło GoPro (wraz z naszymi minami, upadkami i krzykami z tego dnia…).
Zachęcam też do wzięcia udziału w konkursie, w którym można wygrać dwu-osobowy namiot. Idealny na podróże po Wielkopolsce.

Bo czasem człowiek nie spodziewa się co stanie się za kilka sekund (patrz zdjęcie z łódki wyżej ;) )
Znalazłeś w tym artykule przydatne informację? A może czegoś Ci w nim zabrakło? Zostaw komentarz, Twoja opinia pomoże mi lepiej dostosować i rozwijać artykuły zawarte na blogu.
Chcesz na bieżąco wiedzieć co się ciekawego dzieje? Dołącz do fanów bloga na facebook’u.