Po śniadaniu, poprzedzonym długą nocą przegadaną z psiapsiółkami, ruszamy na miasto. Nie często podróżuję nie-solo, więc dzień zaczynamy od ustalenia priorytetów każdej z nas. Moje zwiedzanie od świtu do nocy tym razem musi pogodzić się z tym, że nie każdy ma takiego świra. Na liście ląduje więc Muzeum Tikejmaksa, Galeria Desiguala, a dopiero później zwiedzanie pięknej, barokowej, dreźnieńskiej architektury i rozpieszczanie przełyku saksońskimi specjałami.
ZAKUPY
Na pierwszy ogień lądują sklepy, na które ochotę dziewczynom zwiększył fakt, że mieszkamy w hotelu Ibis przy głównej ulicy handlowej Drezna. Z widokiem nie tylko na stare miasto, ale również krzyczące w naszą stronę znane z porządnych wyprzedaży marki sklepów.
Po szybkim biegu z przeszkodami w TK Maxx zostawiamy zakupy w hotelu i dzielnie ruszamy zwiedzać. Nie trwa to jednak długo, bo popijając (tak tak, nadal jest przed południem) grzane wino (na rozgrzanie przy dziesięciostopniowym mrozie) zatrzymujemy się na wprost Desigual’a, który Kasię wzywa w sposób wyjątkowy. Trochę od niechcenia i „tylko na minutkę” wchodzimy, aby wyjść po dłuższej przerwie z trzema identycznymi sukienkami i dwoma takimi samymi marynarkami. Pomyśleć, że znamy się tylko z tygodniowego wyjazdu do Imire i widziałyśmy się raz, może dwa.
Nowy Ratusz, Nowy Rynek
Najpiękniejsza część Drezna, Stare Miasto, zaczyna się tuż za końcem Prager Strasse, na której to się obkupiłyśmy i którą – żeby już nie robić kółek – dzielnie maszerujemy z siatami. Nasz wzrok przyciąga dreźnieński jarmark – niewielki w stosunku do jednego z najsłynniejszych jarmarków bożonarodzeniowych jakie co roku odbywają się w tym mieście, ale nadal nadający odrobinę atmosfery. Zza rogu wyłania się Ratusz i sąsiadujący z nim kościół o bardzo podobnej wieży.
Zgodnie z prawem żaden budynek w Dreźnie nie powinien być wyższy niż zbudowany na początku XX wieku Nowy Ratusz. Szczyt jego 98-metrowej wierzy zdobi widoczny z wielu punktów miasta „Złoty Mężczyzna”, a ta współgra idealnie z wieżą sąsiadującego Kościoła św. Krzyża, który z pewnej perspektywy wydaje się wyższy.
Chwilowo oddalamy się jednak od witającego nas w oddali Ratusza, aby udać się do Kościoła Frauenkirche.
Frauenkirche – czyli jak zbudować kolosa z „piasku”
Jednak zamiast przy ratuszu na dłuższą chwilę zatrzymujemy się przy Frauenkirche, aby wgłębić się w jego niesamowitą historię. Ten jeden z największych na świecie budynków zbudowanych całkowicie z piaskowca istniał nieprzerwanie aż do 1945 kiedy to, na sam koniec wojny, został – wraz z przerażającą większością miasta – zbombardowany. Ze względu na brak pieniędzy i przypomnienia ludzkości o błędach, których nie wolno popełnić ponownie, nie został odbudowany aż do 1993. Dopiero wtedy, dzięki publicznej zbiórce, zabrano się za jego rekonstrukcję i przez kolejne dziesięć lat starano odbudować się fragment po fragmencie. Nie było to łatwe, gdyż za cel postawiono sobie wykorzystanie jak największej ilości oryginalnych materiałów, a te w dużej mierze stopiły się w temperaturze ponad 1000 stopni podczas szalejących po bombardowaniu pożarów. Kościół, nawet w swojej odnowionej wersji, robi niesamowite wrażenie i warto przyjrzeć mu się z bliska.

Chyba jedyny kościół z oficjalnym zakazem fotografowania, w którym każdy fotografował bez najmniejszego skrępowania.
Przy wyjściu z Frauenkirche spotykamy mężczyznę, który z niesamowitą delikatnością poprawia swoje rzeźby ze śniegu. Chcę zrobić zdjęcie i już po chwili rozmawiamy po polsku. Pan, którego nie zapytałam niestety o imię, stworzył tu małe zoo, które nieubłaganie zabiera słońce, a w raz z nim zarobek. Jednak to nie zoo przykuwa moją uwagę a niesamowity wzrok i ciepło od niego bijące, doskonale widoczne w sposobie, w jaki dba o swoje małe dzieła sztuki. Cenię takich ludzi. Ludzi, którzy coś robią, dają coś z siebie, choć być może nie wszystko w życiu poszło zgodnie z planem. A może właśnie poszło, ale warto zrobić coś więcej. Z przykrością żegnam się po dłuższej chwili i co jakiś czas zerkam na zrobione zdjęcie, które jeszcze dziś przypomina mi naszą rozmowę.
Akademia Sztuki i jej wyciskarka do cytryn
Idąc dookoła Neumarkt zauważamy wyciskarkę do cytryn. Wiecie, taką ręczną żółtą stożkową, która dzięki swojemu kształtowi wyciska z cytrusów ostatnie soki. Wyciskarka jest ogromna i jest kopułą Akademii Sztuki. Warto zobaczyć jej fasadę, która kryje się tuż przy Tarasach Brühla. Piękne miejsce na letni spacer i wieczorną sesję foto. Najlepiej podczas złotej godziny, tuż przed letnim zachodem słońca, który warto podziwiać z Mostu Karoli.
Zielony Skarbiec i Narodowa Galeria Sztuki
Tuż obok, niemalże do siebie przytulone, sąsiadują Hofkirche, czyli katolicka Katedra św. Trójcy, oraz Pałac Królewski, w którym znajduje się Staatlichen Kunstsammlungen Dresden, czyli Narodowa Kolekcja Sztuki. Choć dwie z naszej trójki są bardzo niemuzealne decydujemy się na odwiedziny Historycznego Zielonego Skarbca. Zostawiamy plecaki i torebeczki, chowamy aparaty i po dość dokładnej kontroli wchodzimy do środka. Pierwsza sala nie zachwyca. Kasia, prywatnie archeolożka, pochłania wszystkie szczegóły a my z Blanką zastanawiamy się czy to naprawdę warte było 12 euro. W końcu dostrzegamy drzwi i dwóch ochroniarzy. Drzwi muszą zamknąć się z jednej strony zanim otworzą się drugie, a my oniemiejemy z zachwytu. Weszłyśmy do Skarbca. Jego część ocalała z bombardowania i na ścianach widzimy to co zdobiło je przez ostatnie kilkaset lat. Każda sala prezentuje inną kolekcję. Jest złoto i srebro, kamienie szlachetne, a nawet – niestety – kość słoniowa. To właśnie z tej sali szybko wychodzimy wprost w objęcia sali lustrzanej, w której architekt, z niesamowitym rozmysłem, schowki umieścił w podtrzymujących sklepienie kolumnach. Bo kto by się ich tam spodziewał?
Dreźnieńskie przysmaki
Wizyta w Skarbcu zajmuje nam więcej niż planowałyśmy, a nadal krócej niż byśmy chciały. Podziwianie pozostałej części muzeum zostawiamy na następny raz, bo teraz musimy wybrać pomiędzy zachodem słońca a kolacją. Głodne, bez lunchu, decydujemy się w końcu na odrobinę przyjemności i trafiamy do zabytkowych piwnic Sophienkeller. Dość długi czas oczekiwania umila nam pieczony na miejscu chleb i rozgrzewająca herbata. W końcu na stole ląduje potrójna (znowu!) porcja ziemniaczanej rolady ze szpinakiem, po której nawet nasze drugie – słodyczowe – żołądki nie dają rady z dwoma saksońskimi specjałami – serowo-ziemniaczanymi placuszkami Quarkkäulchen i serniko-podobnym Eierschecke. Pycha!
Dreźnieńska Opera
Nie zdążamy na zachód, bo pędzimy… do Opery. Znajdujący się w dawnych fabrykach Kraftwerk otworzono dopiero w grudniu 2016 i to był jeden z głównych powodów, dla którego zdecydowałam się go odwiedzić. Staatsoperette Dresden okazuje się doskonałym połączeniem industrialnych pozostałości z elegancją i nowoczesnością. Krwistoczerwona kotara przykuwa wzrok a ogromna przestrzeń tworzy doskonałą akustykę. I tak przez prawie dwie godziny słuchamy koncertu Menchenskind, śpiewanego głównie po niemiecku, piosenek Friedricha Hollaendera w wykonaniu Dagmar Manzel. Gdy jednak po sześciu bisach kończy się muzyka ponownie zwywa nas architektura, a eksplorując jej zakamarki, w trzech identycznych sukienkach, to my wzbudzamy powszechne zainteresowanie.
Porcelanowa mozaika
Dwa dni później po raz kolejny mijam Procesję Księżnej, czyli długą ścianę ozdobioną miśnieńską porcelaną. Podczas bombardowania porcelana rozgrzała się do takiej temperatury, że ponoć na stałe wtopiła się w ścianę. Nie ujęło jej to jednak piękna i nadal zadziwia ilością tej jakby nie patrzeć niesamowicie drogiej (i pięknej) porcelany. Swój początek miała zresztą w Dreźnie, gdzie berliński alchemik, chwalący się, że potrafi wyprodukować złoto, został uwięziony przez Augusta I Mocnego, aby stworzyć drogocenny kruszec. Jak możecie się domyślić złota nie wyprodukował, ale wynalazł w ten sposób porcelanę, która do tej pory była pilnie strzeżoną tajemnicą Chin. Ale o porcelanie, jej historii i niesamowitej Miśni pojawi się osobny artykuł.
Most Karoli i dreźnieńskie zachody słońca
Po całym dniu zwiedzania Miśni uparłam się na zachód słońca, więc zamiast pozwiedzać jeszcze to piękne miasto pojechałyśmy marznąć… na moście. Na moście nie przypadkowym, moście fotografów. Pierwszy raz zdjęcia z niego zobaczyłam u Anity i wiedziałam, że też chcę mieć takie w swoim archiwum. Nie było to proste, bo już samo otworzenie drzwi samochodu wywoływało dreszcze. Mróz się wzmagał a na wyżej położonym moście, tuż nad wodą, wiatr nie dawał za wygraną. Poszłam sama, szczękając zębami zanim jeszcze doszłam w odpowiednie miejsce. Dookoła nie było nikogo. Oparłam aparat o idealną do tego celu poręcz (a nie spotyka się takich poręczy zbyt często) i odmrażając ręcę zaczęłam fotografować. Jedno, drugie, piąte, zaczęłam trząść się z zimna. W końcu zadzwoniłam po ratunek i rękawiczki. Zachód nie był obiecujący. Brak chmur, słońce bezpośrednio nad budynkami, kolory jakieś nie takie. Ale ze słońcem już tak jest, że zazwyczaj można na nie liczyć. I tak nie tylko mój aparat był uszczęśliwiony, ale i marznące ze mną dziewczyny. Muszę wrócić tam latem.
Stare Miasto i nie tylko
Choć Stare Miasto jest nowe, bo tak jak Warszawa zostało kompletnie odbudowane po wojnie, to zachwyca na każdym kroku. Choć nie jest za duże to warto poświęcić mu odpowiednią ilość czasu, a dwa dni są zdecydowanie za krótkie. W kolejce na dokładniejsze zwiedzanie czekają nadal Muzeum SKD, z którego zwiedziłam wyłącznie Skarbiec, wizyta w jednej z wspanialszych oper świata – Semper Opera House, neo-renesansowa galeria Zwinger, którą udało mi się zobaczyć dopiero po zmroku, a także kilka innych miejsc na Starym i Nowym Mieście i okolicach. Do Drezna wybierałam się latami, ale wrócę znacznie szybciej.
Już wkrótce na blogu znajdziecie co warto zobaczyć w nowym mieście (Neumarkt) oraz z Meissen.
Informacje praktyczne
Noclegi
W mieście jest spory wybór noclegów na każdą kieszeń. Od stosunkowo taniego Airbnb, przez ekonomiczne – a doskonale położone – hotele jak Ibis, w którym się zatrzymałyśmy za ok. 30 Euro od osoby ze śniadaniem, po ekskluzywne hotele SPA. Ibis latem za darmo oferuje rowery (także e-bike), które mogą znacznie przyśpieszyć (i uprzyjemnić) zwiedzanie miasta.
Komunikacja
Po Starym Mieście najlepiej poruszać się pieszo. Całodzienny bilet na komunikację miejską (włącznie z dojazdem na lotnisko) kosztuje 6 Euro. Istnieje też Combined Ticket, który uprawnia do korzystania z rowerów i komunikacji miejskiej za 10 Euro na dzień. Doskonałą opcją jest też Dresden City Card, który upoważnia do korzystania z komunikacji miejskiej, bezpłatnego wstępu do dwóch muzeów i zniżek w 120 obiektach.
Kursują tu też autobusy Hop On Hop Off, a za 22 przystanki trzeba zapłacić 22 Euro za dzień. Cena ta uwzględnia kilka bezpłatnych wycieczek oraz kursy wieczorne.
Ceny
Ceny w Dreźnie są przystępne.
Grzane wino na Pragerstrasse kosztuje 1 Euro i jest zaskakująco dobre. Na Jarmarku i w knajpach można się napić za 2 Euro.
Lunch czy kolacja to wydatek rzędu 8-20 Euro, w zależności od restauracji i preferencji kulinarnych. W Sophienkeller za 25 Euro zamówiłam koszyk domowego chleba dla naszej trójki, danie główne (którego porcja spokojnie starczyłaby na dwie niezbyt głodne osoby), deser i napoje. A warto zaznaczyć, że jest to restauracja raczej z górnej półki.
Wstęp do Staatlichen Kunstsammlungen Dresden to 21 Euro przy zakupie biletu do muzeum i skarbca. Wejście do samego skarbca to 12 Euro a samo muzeum kosztuje 19 Euro, więc wizytę warto połączyć i zaplanować na nią co najmniej 3-4 godziny.