Druga wizyta w Doha nie zrobiła już na mnie takiego wrażenia. Nadal będę to miejsce polecać, ale chyba tym razem nie byłam już taka wygłodniała tak zwanej cywilizacji jak po powrocie ze Sri Lanki. Tym razem przekonałam się też jak mocne jest słońce na pustyni i jak bardzo wilgotny klimat sprzyja mi bardziej niż ten ekstremalnie suchy.
Do Doha znowu przyleciałam późnym wieczorem. Tym razem jednak czasu było więcej, więc postanowiłam w Doha przenocować. Nie próbowałam załatwiać hotelu z Qatar Airways. Pierwszy lot do Bangkoku był już możliwy po 3h, a Wasze komentarze do poprzedniego tekstu pokazały, że chyba i zasady przyznawania noclegów w między czasie uległy zmianie. Skorzystałam za to z Couchsurfingu. Nigdy jeszcze nie dostałam pozytywnych odpowiedzi od wszystkich osób, do których napisałam. Doha to miasto imigrantów, ludzi, którzy przyjechali tam pracować, mieszkaja latami, przebywając głównie we własnym, expatowym środowisku. Są otwarci, chętni do pomocy i… rozrywkowi. Nigdy tak bardzo nie żałowałam, że mogłam zostać u kogoś tylko jedną noc. Kolejnego wieczoru czekała już impreza przebierana, i kolejnego… i kolejnego…
Miasto postanowiłam tym razem zobaczyć za dnia. Naiwnie postanowiłam się też wyspać, więc z domu wyszłam dobrze po godzinie 9 rano. Słońce zaczynało unosić się wysoko nad ziemią i z każdą minutą jego promienie intensywniej do mnie docierały. Szanując kulturę i nie chcąc zwracać na siebie zbytniej uwagi, postanowiłam paradować w długich spodniach i zakrytych ramionach. Technicznie rzecz biorac nie było róznicy. Powietrze było tak suche, że nawet się nie pociłam. Czułam się jakby całe moje ciało zostało spryskane jakimś super wydajnym dezodorantem, jednym z tych magicznych reklam. Gorzej, że ten dezodorant musiał też wleciec mi do ust…

Rośliny w mieście żyją wyłącznie dzięki nawadnianiu. Startując czy lądując samolotem za dnia doskonale widać pustynię okalającą miasto z niemal każdej strony.
Trasę na początku miałam standardową. Chciałam zobaczyć Skyline i zatokę za dnia. Nie było daleko, najwyżej 20 minut piechotą. Minęłam souk i spiralny meczet. Dopiero po powrocie dowiedziałam się, że meczet można zwiedzać, także będąc kobietą. Do Muzeum Sztuki Islamskiej nie udało mi się dostać. Już wcześniej sprawdziłam, że tego dnia otwarte będzie od 12, akurat wtedy, kiedy ja powinnam zbliżać się do lotniska. Skyline za dnia, bez magicznych kolorów, za to z palącym wprost nad moją głową Słońcem, nie zrobił już na mnie takiego wrażenia. Okazało się za to, że faktycznie miasto stało się wielkim placem budowy, którego jeszcze w lutym tam nie było. Chodniki rozkopane, ulicą przejść ciężko.

Piękne światła Skyline’u zastąpiły łodzie, w których zakochałam się już ostatnim razem. Drewniane, tradycyjne, tak bardzo niepasujące do budynków widocznych w tle.
Poszłam do Golden Souk. Targ trochę przypominał te w Tunezji. Podobne budowle w arabskim stylu, wąskie przejścia i sklepiki w cieniu murów. W jednej części złoto, w innej stroje. Były też ptaki, pozostałe zwierzęta, a także fragment z knajpkami. Ludzie znów spacerowali. Większość kobiet, jak i mężczyzn, ubrana była w tradycyjne, długie stroje zakrywające całe ciało. Kobiety w czerni, mężczyźni w bieli. Tylko niektóre kobiety zakrywały też twarze. Robili zakupy, spotykali się z przyjaciółmi, prowadzili biznes. Wiele stolików było już pozajmowanych choć była dopiero 10 rano. Dopiero, a może już. Jeszcze godzina a na Słońcu możnaby jajka smażyć jak na patelni.
W Doha można znaleźć każdą kuchnię. Prawie. Nie znalazłam tradycyjnej, katarskiej. Pytałam, nikt nie potrafił wskazać takiego miejsca. W końcu usiadłam, stawiając na specjały libańskie. Było smacznie, świeżo, było też oczywiście drogo. Ale przecież to Katar, kraj ropy, który już teraz przygotowuje swoją gospodarkę na to, że któregoś dnia ropy zabraknie.

Knajpka libańska. Jedzenie było dobre, ale najlepsze były stoły, który dawały rewelacyjną perspektywę do zrobienia zdjęć.
Obserwowanie ludzi w Doha jest niesamowicie interesujące. Pomieszanie zachodnich kultur z islamskim społeczeństwem, bogatych Katarczyków, nieźle zarabiających pracowników zachodnich korporacji z przybyszami z krajów azjatyckich i afrykańskich, pracujących wyłącznie fizycznie. W jednym miejscu można spotkać krótkie spodenki i czador. Kultury mało gdzie przeplatają się tak silnie, całkowicie legalnie, bez strachu, że te przysłowiowe spodenki mogą kogoś kosztować więzienie.
Podsumowując. Doha zobaczyć warto. Szczególnie nocą. Smakuje jeszcze lepiej, gdy wracamy z kraju tłocznego, głośnego, od którego potrzebujemy chwili oddechu. Warto jednak zostać też na dzień. Zwiedzić spiralny meczet, Muzeum, przejść się wąskimi ścieżkami targu. Wypić spokojnie kawę, zjeść śniadanie i obserwować tamtejsze życie. Kto wie gdzie w przyszłości rzuci nas los.
Wolisz Doha nocą? Przeczytaj PRZESIADKA W DOHA? WYJDŹ NA MIASTO!
Znalazłeś w tym artykule przydatne informację? A może czegoś Ci w nim zabrakło? Zostaw komentarz, Twoja opinia pomoże mi lepiej dostosować i rozwijać artykuły zawarte na blogu.
Chcesz na bieżąco wiedzieć co się ciekawego dzieje? Dołącz do fanów Not Just the Dreams na facebook’u.