Szykując się do drogi
Batumi było tym punktem planu, który miał odrobinę przybliżyć lato, ale też nie miał priorytetu nad jakimkolwiek innym odwiedzonym w Gruzji miejscem. I tak, nocnym pociągiem z Tbilisi, kilka godzin po powrocie z David Gereja i przygodzie z gruzińskimi łaźniami , wyruszyłam nad Morze Czarne. Pociąg z Tbilisi do Batumi wyrusza o godzinie 22 i na miejsce dociera nad ranem (rozkład jazdy można znaleźć na tickets.railway.ge/ ale nie jest to najbardziej przyjazna użytkownikowi strona jaką widziałam; w Tbilisi na prawie każdej ulicy stoją natomiast automaty, w których między innymi można kupić bilety kolejowe – niestety, w końcowej fazie zakupów również część informacji – np. o rodzaju przedziału – napisane jest tylko w języku gruzińskim; tak czy inaczej jest to najszybsza forma zakupu). Można w krótszym czasie dotrzeć tam pociągiem dziennym lub marszrutką, ale dzięki niemu oszczędzamy czas i pieniądze (na nocleg). Oczekiwanie na pociąg, sama jazda nim i pobyt w Batumi to był jedyny moment tygodniowego wyjazdu, w którym byłam sama.
Noc na torach
Weszłam do pociągu, znalazłam przedział. Dookoła zaczyna się już impreza. Mam wrażenie jakby każdy znał tam każdego (co za chwilę okaże się zgodne z rzeczywistością). Pierwsze osoby wyciągają już przekąski, zakąski i zapitkę. Wiedząc, że tak to może wyglądać i ja wzięłam co nieco do poczęstowania współtowarzyszy. Mam nadzieję na jakiś turystów lub chociaż osoby znające język angielski. Za chwilę pojawiają się pierwsze osoby w moim przedziale. Dookoła bardzo słabo mi znany rosyjski i oczywiście gruziński. Nikt w ząb angielskiego. Z drugiej części przedziału słyszę Polaków. Nie, żeby się odzywali po Polsku, ale na kilometr wyczuwam akcent. Już złapali jakieś znajomości i gadają na zmianę angielskim i rosyjskim. Mi się trafiło towarzystwo gadatliwe, ale niestety tylko rosyjsko-języczne. Szybko przestają nawet próbować ze mną gadać, z rzadka zachodzi do nich ktoś, kto co nieco przetłumaczy. A ja próbuję zrozumieć jak najwięcej. Okazuje się, że w Batumi następnego dnia jest konkurs recytatorski. Konkurs, którego prawie nikt nie chce wygrać. Dlaczego? Otóż osoba, która wygra, nie może brać więcej w nim udziału. A że konkurs to wydarzenie raczej towarzyskie (i dlatego właśnie zna się niemal połowa ludzi w wagonie, którzy raz do roku wyruszają na konkurs do Batumi) to i każdemu żal wygrać i tę możliwość stracić. Rozmowy toczą się do późnych godzin, kobitka zarządza spanie gdzieś około 1 w nocy. Ale przecież przed spaniem trzeba wypalić papieroska. Nic piękniejszego nie mogło mnie spotkać. Leżę już sobie spokojnie na górnej kuszetce, próbuję złapać oddech, bo w międzyczasie zrobiło się gorąco, a tu nagle prosto na mnie leci dymek. W Gruzji zdecydowanie nie myśli się w kategoriach „palenie przeszkadza”. Na plus jest natomiast czysta, „zaplombowana” pościel, którą rozdaje konduktor. Długo zajęło mi zaśnięcie (nie jestem za dobra w spanie w komunikacji niestety) a już pobudka. Jeszcze z godzina do Batumi, ale przecież trzeba wstać, wyszykować się, wypalić porannego papieroska…
Miasto duchów
Zaraz przy wyjściu z dworca, który znajduje się na obrzeżach miasta, pełno taksówkarzy. Na szczęście po kilku „Niet, spasiba” udaje się dojść do przystanku autobusowego. A tam większością pojazdów dojedzie się w okolice centrum.
Batumi w godzinach porannych to martwe miasto. Gruzini wstają późno, pracę zazwyczaj zaczynając około 10 rano. O 6-7 na ulicach pustki. Dopiero około 8 pojawiają się pierwsi piesi, grupki osób w średnim wieku zaczynają ćwiczyć na licznych na bulwarze siłowniach zewnętrznych. Warto ten czas wykorzystać na robienie zdjęć. Nie rzadko jest okazja uchwycenia architektury bez choćby jednego przechodnia, nie czekając na tą chwilę wieki. Postanawiam się położyć na plaży. Tam tez pustki.
Jak jest słoneczko to i kamienie nie straszne
Gdzieś widać człowieka w oddali, ale poza tym nic się nie dzieje. Plaża kamienista, więc wygodne ułożenie się jest wyzwaniem. Udało się. Świeci słoneczko, szumią fale. Idealna okazja, żeby się przespać. Budzę się około godziny 10. Opalona w rękawki, ruszam przed siebie. Spacer nadmorskim bulwarem, szybka herbatka w barze. Postanawiam odwiedzić delfinarium. Już z oddali słychać odgłosy delfinów. Gdzieś widzę plakat, że można z nimi pływać. Niestety, okazuje się, że remont i że otworzą za kilka dni. Nieopodal jest zoo. Takie w centrum miasta, długie i wąskie, z małymi wybiegami dla zwierząt. Jest jakiś ptaszor, który nieskutecznie próbuje pożreć moją rękę i aparat. Jest zebra, która – moim zdaniem – genialnie wychodzi na zdjęciach. Są też inne stwory, które mniej lub bardziej próbują się już schować przed południowym skwarem. Szczególnie skuteczny, niestety, był kangur, który schował się pod drzewem i przez dłuższy czas nic go stamtąd nie wyciągnęło.
Południowy relaks
Batumi to miasto nowoczesne. Interesująca, mniej lub bardziej udana, architektura, nowoczesne budowle, odnowione centrum, świeżo pomalowane starsze budynki. Gruzja włożyła sporo pieniędzy w jego renowację i muszę przyznać, że bliżej mu do nadmorskich miast Francji czy Hiszpanii niż tego czego bym się spodziewała nad Morzem Czarnym.
Po spacerze po mieście udaję się do ogrodu botanicznego. Ten jeden z większych ogrodów wśród dawnych republik sowieckich ma 111 ha i na prawdę ciekawy zbiór roślin z całego świata. Po 3h w skwarze nie zobaczyłam nawet 1/3 tego, co ma do zaoferowania. Jednak poza pięknymi roślinami, głośnymi (i fotogenicznymi) żabami, mam też kiepskie wspomnienia. Otóż gruzińskie dzieci są niesamowicie głośne. Nie wiem czy dorośli nad tym nie panują czy takie jest właśnie założenie ich wychowania, ale hałas jaki może spowodować 10-osobowa grupa odpowiada temu co w Polsce usłyszymy na przerwie w szkole podstawowej. Koszmar. I niestety, taka osobliwa grupa hałaśliwych małych potworków, lazła za mną przez większość mojego spaceru w ogrodzie. Zmieniałam ścieżki, przyśpieszałam, stawałam, żeby ich przepuścić. Nie pomogło. Nawet będąc kilkaset metrów od nich słyszałam wycie.

Po 3 godzinach dotarłam gdzieś w okolice tej czerwonej plamy na mapie. Startowałam na samym dole, przy plamie niebieskiej.

Co można zobaczyć w ogrodzie botanicznym? Może pociąg jadący tuż nad brzegiem Morza Czarnego (swoją drogą, skąd wzięła się ta nazwa…?)

Pani Szczotka. Ten kwiatek to ponoć callistenum, powszechnie znana jako Bottlebrush, czyli szczotka do butelek :) )
Postanowiłam wyjść i popływać. Niedaleko wejścia do ogrodu jest plaża, z której jest piękny widok na panoramę Batumi. Jest mostek, przebieralnia a nawet prysznic. Dwa ostatnie płatne. I choć chodzenie po kamienistej plaży nie należy do moich ulubionych zajęć to możliwość zanurzenia się w chłodnej wodzie, po nocy w pociągu i całym dniu w upale, było warte katuszy.
Z ogrodu udałam się do centrum i szybko znalazłam marszurtkę do Kutaisi, gdzie umówiona już byłam z Martą poznaną w drodze do Kazbegi. Następnego dnia wracałyśmy już do Warszawy.

A obok sklepiku zamknięta, zerdzewiała, kolejka. Na żywo prezentowała się w tym miejscu na prawdę uroczo.
Znalazłeś w tym artykule przydatne informację? A może czegoś Ci w nim zabrakło? Zostaw komentarz, Twoja opinia pomoże mi lepiej dostosować i rozwijać artykuły zawarte na blogu.
Chcesz na bieżąco wiedzieć co się ciekawego dzieje? Dołącz do fanów bloga na facebook’u