Podróż to dla mnie momenty i spotkania. Może być ciężko, męcząco, czasem nudnie. A później przychodzi chwila – czasem bardzo krótka – którą zapamiętam na zawsze. Jeden uśmiech, nietypowe wydarzenie, niepewność. To one tworzą wspomnienia i opowieści. Po latach nie pamiętamy tego, że widzieliśmy górę i drzewo. Pamiętami serdeczny gest, spotkaną osobę, miejsce, które odbiło się w naszej psychice. Łatwiej jest opowiadać o momentach niż o całej podróży. Chyba wręcz ciekawiej. Przedstawiam Wam więc te momenty. Krótkie chwile, które powracają, gdy patrzy się na pojedyncze zdjęcia. Z Iranu.
Karanaq
Zauważam schody i pędem gonię do góry. Co chwilę coś skrzypi pod stopami, ale ja już prawie jestem na dachu. Za plecami słyszę „Ewa, No!’, choć nie bardzo się tym przejmuję. To nasz przewodnik. Chłopak poznany w hotelu, który zorganizował taksówkę i pojechał z nami. Te Ewa No! słyszę tak co minutę. Faktycznie trzeba uważać, bo ponad 1000-letnie miasto zostało całkowicie zbudowane z błota a to, niezabezpieczane, łatwo się kruszy. Czasem w suficie widać dziury, sypią się schody. Ciekawość i widoki są jednak silniejsze. W końcu odkrzykuję ‚Ali, no no!!’. Zwijamy się ze śmiechu i wszyscy wchodzimy na górę.
Selfie
Coś w temacie irańskiej pruderii. Chusty nie chce mi się już nawet poprawiać. Na początku próbuję, ale nawet Ali mówi, że mam się nie przejmować. Biegamy jak zwariowani, śmiejemy się i wygłupiamy. Sesja fotograficzna poprzedzona jest selfikami. Być może głupie miny i luźne podejście do reguł nie są tym, czego rząd pragnie najbardziej, ale w tej chwili nikt się tym nie przyjmuje. Tak samo jak nie przejmują się artyści pod Esfahańskimi mostami i gospodarze domówek, na których nie raz znaleźć można nielegalny alkohol. Bo w Iranie światy są dwa i niewiele mają one ze sobą wspólnego.
Stemple
Dumna z siebie, bez zakupów, wychodzę na plac po długim spacerze po esfahańskim souk’u. Wyjmuję aparat, zmieniam obiektyw. Mężczyzna, który mnie zagaduje, nie jest dla mnie zaskoczeniem. Tu co chwila ktoś chce ze mną rozmawiać. Kilka uprzejmości, skąd jestem, czy lubię Iran. Sama nie wiem w jaki sposób ląduje w sklepie. Kilka metrów kwadratowych, z dziesięciu turystów i niski stół po środku pokoju. Jakieś obrusy i stemple. Przyszłam właściwie po to, żeby zrobić zdjęcie, na które tłok mi nie pozwala. Idziemy do góry. Jesteśmy sami. Na ogromnym stole leży sterta obrusów. Na półkach znajdują się dziesiątki starych stempli. Oglądam, fotografuję i słucham. Historii pieczątek, obrusów i pracy jaką trzeba w nie włożyć. Pęka ochronna bańka i wiem, że coś tu kupię. Prostokąt z niebieskimi ptakami i okrąg z fioletowymi jeźdźcami. Jakość detali zaskakuje choć sama nie wiem czy to nie podróbka. Późniejszy spacer nie pomaga. Obrusy, choć nie takie piękne, widzę cztery razy taniej. Wracam, rozmawiam. Właściciel mnie upewnia. Że oryginał. Że jakość. Że dobra bawełna. Prać mogę w 60 stopniach, niech sprawdzę, zawsze jutro mogę wrócić. Zdjęcie z Sikorskim pokazuje. W tym samym sklepie. To mnie w sumie przekonuje. Chyba Irańskie władze nie prowadzą ministra do bylejakość. Obrus ozdabia półkę w korytarzu. Jedyny obrus jaki mam w domu. W miejscu, w którym często go widzę i w którym się nie brudzi. Na wypadek, gdyby jednak z tym praniem była ściema.
Urodziny
Kolejna osoba mnie zagaduje a nie minęło nawet piętnaście minut. W Esfahanie trudno jest być samej. Chłopak prosi o zdjęcie. Ma urodziny, co roku z tej okazji prosi kogoś o zrobienie zdjęcia. Pada na mnie. Trzaskami kilka fotek, po chwili znika. Jeszcze tylko wymieniliśmy się mailami. Zaprasza nas do siebie na couchsurfing. Widzimy się nazajutrz na kolacji. Rzadko je mięso, podpowiada gdzie iść, żeby dobrze zjeść wegetariańsko. Spędzamy miły wieczór, przez chwilę nawet myślimy o wspólnej podróży po Azji. Niesamowite, w sumie to chyba nawet nic nie chciał. Poza zdjęciami. Bez podteksów i głupich rozmów. Jak nie w podróży.
Herbata
Nie mija nawet minuta po urodzinowych zdjęciach a już mam kolejnego rozmówcę. Odrobinę gorszy angielski, ale ten nigdzie nie biegnie. Proponuje spacer po targu. Trochę podpowiada gdzie iść i co kupić. Kończę z herbatami, orzechami i irańskimi słodyczami. Idziemy na herbatę. Miejsce, do którego nie łatwo trafić. Następnego dnia mi się już to nie udaje. Pod sufitem wiszą czajniczki, a na ścianie za nami zakaz robienia zdjęć. Trzeba kombinować, jak wszędzie w Iranie. Kelner przychodzi rzadko, jest więc kilka chwil na jako takie ujęcie. Miejsce ma klimat, jest niesamowite. Setki lampek, czajników i innych cudów. Miejsce, z którego wyjść trudno, bo każda herbata zamienia się w kolejną. I tylko lokalsi się zmieniają lub idą palić sziszę. Turyści siedzą wpatrzeni, zahipnotyzowani i bezalkoholowo upici herbatą z karmelizowanym cukrem pod językiem.
Chcesz więcej irańskich historii? Zajrzyj tutaj.