Przygotowując się do objazdówki po południowym zachodzie USA, a następnie przemierzając kolejne kilometry miałam nieodparte wrażenie, że Stany zgarnęły nieproporcjonalną ilość cudów natury w stosunku do innych miejsc na świecie. Góry, pustynie, kaniony, wulkany, jeziora. Niesamowite kolory i piękne zachody słońca. A to wszystko niemal na wyciągnięcie ręki a konkretniej opon samochodu. Dostępne acz niezadeptane.
Odwiedzając kolejne parki wydawało mi się, że dojechać można tam niemal wszędzie. Na szczyty gór, do punktów widokowych, w okolice wulkanu i na wielką tamę. Podjechać można na zbocze Wielkiego Kanionu i pod samo wejście u stóp Kanionu Antylopy. I choć może się wydawać, że ta dostępność odziera te miejsca z uroku i piękna to właśnie dzięki temu to piękno można podziwiać. Bo nigdzie indziej nie udałoby mi się zapewne podczas ośmiu dni zobaczyć tak wiele, mając jednocześnie na uwadze, że – aby prawdziwie poznać jakieś miejsce – trzeba poświęcić mu więcej czasu i uwagi. Zapraszam Was więc w podróż po parkach (i nie tylko) USA. Podróż krótką, trochę powierzchowną, ale zdecydowanie niezapomnianą.
1. Big Sur
Nie park narodowy a bliżej nieokreślony obszar. Bez konkretnego początku i zdefiniowanego końca. Ciągnący się na odcinku ponad 100 kilometrów wzdłuż wybrzeża Kaliforni. Zaskakuje pięknem i pochłania doszczętnie. Wielu dni potrzebaby, żeby poznać choć jego ułamek.
2. Coral Pink Sand Dunes
Koralowe Wydmy znalazłam w albumie znalezionym na półce sklepowej w Zion. Po Stanach jechałam bez wielkiego planu, ale też bez Internetu. Informacje, wskazówki i inspirację najłatwiej znaleźć było w księgarniach. Wydmy nie były oczywistym wyborem. Oddalone o zaledwie kilkanaście kilometrów od drogi między Zion a Wielkim Kanionem nie trafiły na moją listę od razu. Jednak człowiek niewsypany, za to z zaliczonym wschodem Słońca nad Kanionem chce więcej. I potrafi nadłożyć nawet kilkadziesiąt kilometrów, żeby zobaczyć coś, co zignorował dzień wcześniej.
3. Horshoe Bend
czyli podkowa. Rzeka Kolorado zawija się w okolicy Page w Arizonie w sposób niezwykły. Niezwykły tym bardziej, że dostępny dla zwykłego śmiertelnika. Wystarczy tylko około półgodzinny spacer po palącej słońcem pustyni, szerokokątny obiektyw, trochę odwagi, dużo wody i siła, aby ruszyć w drogę powrotną. Szybko się jednak o tym zapomina, gdy przed (pod) nami rozpościera się taki widok.

Aby objąć całość „wystarczą” dwie rzeczy: obiektyw 10mm i odwaga, aby położyć się na krawędzi i zrobić zdjęcie z poziomu żaby.
4. Kanion Antylopy
Nieziemskie kolory na fotografiach i dobry marketing ze strony znajomych. Tak właśnie trafiłam do Parku Indian Navajo. Dowód na niesamowite zdolności Natury i niezbędność posiadania dobrego sprzętu foto. Bo Kanion Antylopy zdecydowanie lepiej wychodzi na zdjęciach. (Więcej o Kanionie przeczytacie tutaj)
5. Lake Powell
Sztuczne jezioro powstałe po wybudowaniu tamy Glen Canyon na rzece Kolorado. Błękit wody otoczony pomarańczą pustyni. Choć powstałe niejako ręką człowieka, uważane za jedno z najpiękniejszych sztucznych zbiorników wodnych na świecie. Jezioro, które dzięki otaczającej go naturze, jest czymś więcej niż tylko kolejnym nudnym zbiornikiem. Jezioro, nad którym można by pewnie spędzić tygodnie.
6. Krater Zachodzącego Słońca
Sunset Crater swą nazwę zawdzięcza kolorowi swego wierzchołka. Trafiłam tu trochę przypadkiem. To był już ostatni dzień przed powrotem do Kalifornii, postanowiłam go więc maksymalnie wykorzystać. Mapa niewiele pokazywała w okolicach Flagstaff, a ruiny świątyń Indian jakoś do mnie nie przemawiały. Były jednak po drodze. Tak jak i po drodze był Sunsen Crater, czyli Krater Zachodzącego Słońca. Jechałam więc drogą, spoglądając czasem to w prawo, to w lewo. I nagle, odwracając się w lewo ujrzałam lawę. Najprawdziwszą, czarną, lawę. Wysiadłam i poszłam na spacer. Bo pola lawy nie widziałam nawet chodząc po wulkanie.
7. Wielki Kanion
Wschód nad Kanionem przepłaciłam mrożącą nocą w samochodzie. Przy pięciu stopniach, z gradem i piorunami walącymi nad głową. Jednak gdyby nie te niesprzyjające okoliczności przyrody pewnie nigdy bym na ten wschód nie wstała. A kolory i kilometry przestrzeni były tego zdecydowanie warte.
8. Park Narodowy Yosemite
Zabrakło mi pewnie na niego czasu. Dotarłam późno i zostałam do północy. Słuchając tamtejszych strażników i ogladając odległe galaktyki przez ogromne teleskopy, które – wraz ze swoimi właścicielami – odwiedzają park tylko raz w roku. Spełnienie marzeń o ujrzeniu dalekich komet i gwiazd, które już zgasły. I bieg następnego dnia, gdy do pokonania było zbyt wiele kilometrów.
9. Park Narodowy Zion
Liczne ostrzeżenia przed pogarszającą się pogodą i zakaz poruszania się niektórymi ścieżkami nie tylko podczas burzy, ale nawet lekkiego deszczyku. Burza oczywiście złapała mnie w kanionie, a gdy tylko udało mi się dotrzeć do samochodu nad nami rozpętała się burza z gradem i nieustającą ulewą. Zion jest kapryśny, czarne chmury i pioruny było widać nad tamtym rejonem także kolejnego dnia. A mimo to Zion to dla mnie najpiękniejszy odwiedzony Park Narodowy. Z soczystą zielenią, cudownymi kanionami, płaczącymi skałami i niesamowitymi, małymi, sadzawkami z kolorach nie z tej ziemi.
Znalazłeś w tym artykule przydatne informacje? A może czegoś Ci w nim zabrakło? Zostaw komentarz, Twoja opinia pomoże mi lepiej dostosować i rozwijać artykuły zawarte na blogu. Chcesz na bieżąco wiedzieć co się ciekawego dzieje? Dołącz do fanów bloga na facebook’u.